top of page
  • Zdjęcie autoraPola

Co najgrosze

Zaktualizowano: 27 lis 2022

Analizując bieg zdarzeń przez ostatnie ponad pół roku, nie wiem czy jestem w stanie stwierdzić która z tych chwil była najgorsza.

Co tak naprawdę jest gorsze, trudniejsze - jak w sumie każda z przeżywanych chwil jest inna i właśnie na swój sposób gorsza. Wiem tylko jedno, że dzień, który zapowiada się tak samo jak te poprzednie zmienia wszystko. Jedna chwila, ułamek sekundy sprawia, że jest inaczej. Tylko pytanie czy gorzej?


Na pewno trudniej. Wszystko czego nagle dotykam staje się nieznane. Mamy wrażenie, że zderzamy się ze ścianą. Zaczyna nas to przerastać, gubimy się w swoich poczynaniach. Pojawia się strach, panika i rozpacz. Z drugiej strony nie można się temu poddać, bo na dłuższą metę zabraknie nam sił.


Moją pierwszą ścianą był moment, w którym zobaczyłam Mateusza na noszach w karetce. Tylko wtedy nic jeszcze nie było wiadomo, mogłam sobie tylko sama układać scenariusze i myśli w głowie na podstawie tego co widzę. Każdy z nas obejrzał niejeden film czy serial, w którym bohater doznaje wypadku. Ukazana jest krew z nosa czy ucha i wiemy, że doszło do urazu mózgu.

Ja tak przynajmniej miałam – wiedziałam, że jest źle. Koniec kropka.


Kolejną ścianę dotknęłam, kiedy już byłam po rozmowie z anestezjologiem, który tłumaczył mi jak bardzo Mati ucierpiał w wyniku ładnie określanego „WYPADKU KOMINIKACYJNEGO”. Rozmawiając z nim myślałam, że się pomylił - jak to komunikacyjnego jak przecież to był upadek z wysokości. Okazuje się, że szeroko pojęty uraz głowy bez skutku choroby tylko w wyniku nieszczęśliwego wypadku schowany jest pod nazwą „wypadku komunikacyjnego”.

Wiecie - ja ciągle myślałam, że nie jest tak źle. Przecież jeszcze niedawno jego stan był „średni”, a tu mija kilka godzin i słyszę o stanie ciężkim, zagrażającym życiu.

Wiem, że miałam ogromne szczęcie, że pracowałam w szpitalu w takim monecie. Jeszcze to wytłumaczę ale to w innym wpisie. Każda rozmowa z lekarzem była dla mnie jak nonsens jedyne co rozumiałam to kilka prostych zwrotów.


¨ Jeśli się wybudzi to będzie w stanie wegetatywnym,

¨ Musi Pani mieć nadzieje,

¨ Trzeba liczyć na cud

¨ Musi Pani być cierpliwa,

¨ Teraz tylko pozostaje czas,








Pierwsza moja rozmowa po dobie na OIT z pewną anestezjolog…

Porażka.

Już wtedy miałam informację, że Pacjenci po takich urazach… nie odzyskują świadomości. Nawet powiedziane było wprost, że jeśli JAKIMŚ CUDEM się wybudzi to i tak prawdopodobnie (to też moje ulubione słowo w medycynie) będzie w stanie WEGETATYWNYM.


Okej, może i tak w niektórych przypadkach jest. Mózg jest nie zbadany. Nadal stanowi zagadkę. Jego moce są nieokiełznane i chyba nadal wszystkie nie spisane. I to znaczy, że można tak mówić… czy chodzi o to, aby zadać cios w serce rodzinie? Kur** nie wiem.

I to nie jest okej. Strasznie mnie to denerwowało. Nie rozumiałam tego. To jest potok słów, które mam wrażenie, że muszą wybrzmieć. Z drugiej strony mam już na to swoją opinie i teorię, ale to opiszę na końcu.


Jak Mati był po ponownym otworzeniu czaszki.

Żegnałam się z nim.

Nie reagował na leki – to właśnie lekarze stali przed medyczną ścianą, możliwości wyczerpane. W sumie jego stan z bardzo ciężkiego stał się krytyczny. Decydujące są najbliższe doby. Tutaj znowu pojawiło się teoretyzowanie…


¨ Jeśli kryzys minie i się wybudzi to będzie w stanie wegetatywny,

¨ Nie będzie widział,

¨ Nie będzie słyszał,

¨ Nie będzie mówił,

¨ Nie będzie miał emocji,

¨ Musi Pani mieć nadzieje,

¨ Trzeba liczyć na cud

¨ Musi Pani być cierpliwa,

¨ Teraz tylko pozostaje czas,


Lista się trochę zwiększyła. Nadal miała te sam sens.

W ciągu około 2,5 tygodnia – kiedy jeszcze był utrzymywany w śpiączce miał wykonywane liczne TK głowy. Każde z nich ukazywało liczne krwiaki oraz obrzęk mózgu. Każdego dnia rozmawiałam z lekarzami. Nie słyszałam nic konkretnego tylko: Trzeba czekać, jak się wybudzi.

Przez ten czas był podłączony do respiratora. Leki były podawane poprzez pompy, każda z nich była podpisana nazwą leku. Zagłowie łóżka ustawione na konkretne 35*. Był to czas, w którym nie można było go bodźcować, aby nie stymulować pracy mózgu, ponieważ mogło to spowodować zwiększenie obrzęku.


Szczerze… Szukałam wiele odpowiedzi na pytania w Internecie. Szukałam nazw tych leków i zapoznałam się na co mają wpływ i jakie jest ich zadanie. Rozmawiałam z pielęgniarkami, bo tak naprawdę to one wiedzą najwięcej o pacjencie. To one spędzają z nim najwięcej czasu. W tym momencie mogę powiedzieć, że Mati miał ogromne szczęście ze względu na to jaką był otoczony opieką. ZŁOTO. Panie też nie chciały mówić za dużo, żeby nie zapeszać stanu, w którym się znajdował, całą resztę w miarę możliwości czasu tłumaczyły.

Wychodzę z założenia, żeby wiedzieć, trzeba rozmawiać.


Moją trzecią ścianą….

Był moment, w którym zaczął się wybudzać. Było to około tydzień od drugiej kraniotomii obarczającej. Straszny widok. Serce pękało mi na tryliard kawałków. Mateusz zaczął kłócić się z respiratorem. Był jeszcze trochę poddany sedacji i pod wpływem środków usypiających, ale pojawiały się chwile, kiedy zaczynał kaszleć i przygryzać rurkę intubacyjną. Zwijał się, otwierał szeroko oczy leciały mu łzy. Wyginał rękę. Straszne.

Wtedy nastąpił moment, w którym nie byłam w stanie podejść do jego łóżka a tym bardziej go dotknąć. Mój mozg nie był w stanie pozwolić ciału zbliżyć się do niego na nie mniej niż może 3 metry. Musiałam podpierać się ściany. Stałam i płakałam. Bałam się go. Po prostu pisząc wprost - najchętniej bym wtedy uciekła i więcej nie wróciła.

Potrzebowałam czasu, aby to wszystko sobie przerobić w głowie.

To był czas, kiedy pierwszy raz skorzystałam z pomocy psychologa.


Ważne dla mnie jest, aby każdy wiedział o tym, że ma możliwość skorzystania z tej pomocy w każdym szpitalu. Nie bójcie się zapytać o konsultacje. Jesteśmy w takiej chwili swojego życia, że nie ma co się bać porozmawiać z drugim człowiekiem. Mi osobiście bardzo to pomogło, zaczęłam łączyć kropki w swojej głowie. Zyskałam odpowiedzi na najbardziej nurtujące mnie pytania.


¨ Co robić, jak się wybudzi,

¨ Co mówić do niego jak już odzyska świadomość,

¨ Jak się przy nim zachowywać

¨ Jak go traktować,

¨ Jak poradzić sobie z emocjami,


Itp.


Wracając do mojej trzeciej ściany,

Te kłótnie z respiratorem to coś strasznego. Wtedy została podjęta decyzja przez lekarzy o zmianie rurki intubacyjnej na tracheotomię. Kolejny szok. Będzie miał dziurę w szyi. Jak to? Ogólne wyobrażenia straszne.

Czekaliśmy na decyzję sądu około 1,5 tygodnia….

Tak decyzję sądu - okazuje się, że jest to procedura rutynowa. Jeśli pacjent jest pełnoletni musi podjąć decyzję sam. Już nie podlega pod rodziców. Inaczej jest, jeśli posiada małżonkę lub męża. Więc jeśli ulega wypadkowi i jest nieświadomy na podstawie konsultacji psychologa (z której wynika, że pacjent nie jest w kontakcie i nie może podjąć samodzielnie decyzji) jest kierowane pismo do sądu o zgodę na założenie tracheotomii. W piśmie u Mateusza była zawarta tracheotomia oraz PEG.

PEG jest to sylikonowa rurka założona bezpośrednio przez powłoki brzuszne do żołądka. Takim sposobem pacjentom podaje się jedzenie przemysłowe. O jedzeniu jeszcze napiszę.

Z doświadczenia wiem, że spora ilość pacjentów ma zastosowaną tą metodę.


Wracając do rozmów i mojej opinii.

W tamtym czasie wypełniała mnie złość, jak ktoś może tak mówić.

Teraz dziękuję, że szykowali mnie na najgorsze. Chociaż przeżytego stresu nikt mi nie zwróci. Oni mówili jedno a ja ślepo wierzyłam, że będzie inaczej. Mówili mi, że nie będzie chodził – ja się upierałam, że będzie. Zaprzeczałam każdemu stwierdzeniu i szłam na przód. Siedziałam z nim i powtarzałam w głowie „Musisz wrócić i żyć a z reszta sobie damy jakoś radę”.

Uważam, że zawsze przedstawią najgorszą opcję, bo tak naprawdę nie wiadomo co się zaraz wydarzy. Akurat Mati poradził sobie tak że jesteśmy w miejscu jakim jesteśmy. Nie powiem też, że każdy przypadek zakończy się tak jak Mati. Wszystko jest zależne od danego pacjenta i przeżytego urazu. Stwierdzenie, że trzeba mieć nadzieje jest trafne i trzeba ją mieć do samego końca, a czas pokaże. Dlatego proszę, miejcie nadzieję i walczcie o swoich bliskich. W tej bezradności bądźcie silni.

Denerwowało mnie to tak bardzo, ponieważ aby zostać lekarzem trzeba skończyć nie małe lata studiów… a na końcu i tak słyszymy trzeba mieć nadzieję.

Rozmawiałam z moim znajomym kardiochirurgiem właśnie o tym jak beznadziejnie idą lekarzom rozmowy. Przyznał racje i powiedział, że tego ich nikt nie uczy, nie są przygotowani na takie sytuacje. Brakuje szkoleń. Z tego co wiem i zapoznałam się z literaturą podobnie jest na całym świecie. Nikt nie uczy medyków prowadzenia rozmów z rodzinami w kryzysowych sytuacjach. Dlatego po czasie – wybaczyłam. Tym samym nie chcę, aby ktoś to zrozumiał, że ich usprawiedliwiam. Straszne, ale po prostu tak jest.

Tak na koniec napiszę jak mniej więcej wyglądała rozmowa z jedna z rezydentek:


Pola: Pani doktor, chciałabym się dowiedzieć coś na temat Mateusza.

Rezydentka: Czy mogę Pani powiedzieć wprost?

P: Oczywiście!

R: Przejebane, on z tego nie wyjdzie. Prawdopodobnie umrze. Taki młody, chyba nawet w moim wieku.

P:….

R: Następne godziny decydujące.

P:….yyy dziękuję za informacje do widzenia.


Rozmowa była przeprowadzona telefonicznie o godzinie 22:30. Już potem nie zasnęłam.



Absurd gonił absurd.

I spokojnie nawet jako pracownik służby zdrowia, pracownik tego samego szpitala doświadczyłam wielu…. „ciekawych” sytuacji.


Na pewno z całego serca chciałabym, aby każda z poszkodowanych osób, wróciła do normalnego życia. Nawet jeśli będzie „ciągnąć” za sobą którąś nogę. Niech po prostu z wami żyje.


Wielu specjalistów powtarzało mi, że „Młodość w walce z chorobą zwycięża”. Z obserwacji wiem, że młodzi szybciej się regenerują, co nie znaczy, że czym starsza osoba tym mniejsze szanse. Wszystko zależy od przebytego urazu oraz od stanu zdrowia sprzed wypadku.


Ale błagam! Walczcie!


Wraz z siłą miłości wraca sprawność. Miłość przyśpiesza rehabilitacje. Bądźcie razem i się kochajcie.




Pola <3



79 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Dni

Dzień po...

bottom of page